Horror w szkole PRL – czyli wizyta u szkolnego dentysty
Podobno ten, kto przeżył spotkanie ze szkolnym stomatologiem, nie bał się już niczego. I trudno się temu dziwić – dla wielu dzieci gabinet dentystyczny był miejscem grozy, do którego nikt nie chciał trafić. Nawet najtwardsi uczniowie czuli respekt, słysząc znajome warczenie borującej maszyny dochodzące zza drzwi.
Nalot dentystyczny
Raz w roku następował „nalot” – niezapowiedziana kontrola uzębienia. Wszystko działo się znienacka. Po dzwonku do klasy wpadała pielęgniarka albo nauczycielka i oznajmiała: „Dzisiaj kontrola zębów”. I nie było zmiłuj – cała klasa szła do pod drzwi gabinetu a potem pojedyńczo, przeważnie według kolejności listy w dzienniku.
Ucieczka? Niemożliwa. Wszyscy musieli się stawić, bez wyjątków. Do gabinetu wchodziło się jeden po drugim, w napięciu, z duszą na ramieniu.
Borowanie na żywca
Jeśli ktoś miał ubytki – musiał swoje wycierpieć. Wiertło warczało jak motocykl, zgrzytało niemiłosiernie, a zabiegi przeprowadzano bez żadnego znieczulenia. Wszystko „na żywca”. Ta legendarna maszynka do borowania – często z napędem paskowym – była powodem niejednej traumy.
„Miałam borowanie przez bite półtorej godziny. Łzy mi leciały po policzkach. Do dziś to pamiętam.”
Dentystki bywały zmęczone i zniecierpliwione. Niektóre komentowały wszystko na głos, bez cienia empatii: „Jezu, jak to dziecko się ślini” albo „Przestań panikować, co, tak boli?” – to miało być „uspokojenie”.
"Bywało, że dentystka jadła podczas pracy. Podjadała kanapki z jajkiem lub szczypiorkiem, nie zakładała maseczki – i zionęła prosto w twarz małego pacjenta. Plomby? Amalgamatowe. Potem trzeba było je wymieniać".
Fluoryzacja – wspomnienie mdłości
Inną formą dbania o zęby była fluoryzacja. Uczniowie dostawali polecenie: przynieść szczoteczkę i kubeczek. Specjalny zespół przywoził płyn w bańkach albo w plastikowych pudełkach, rozlewał go każdemu do kubeczka, a nauczyciele pilnowali, by wszyscy dokładnie szorowali zęby tym ohydnym specyfikiem.
Smak? Okropny. Zapach? Jeszcze gorszy. Do dziś wielu dorosłych wspomina te chwile z dreszczem – i mdłościami.
Po wszystkim uczniowie wracali na lekcje, jak gdyby nigdy nic, z tym paskudnym posmakiem w ustach.
Trauma, którą pamięta się latami
„Szkolny dentysta to był horror. Plombowali bez znieczulenia, wyrywali mleczaki też bez znieczulenia. Jedna trzymała za głowę, druga wyrywała. Trauma na całe życie.”
Dla wielu była to prawdziwa szkoła przetrwania. A może właśnie dlatego starsze pokolenia mawiają, że „kiedyś to się nie cackano”?
Pytanie do tych, którzy to pamiętają: Jak wspominacie szkolnego dentystę?
„Z trzyletniej dziewczynki wyrywa jedynki. Gdy czuje zmęczenie, katuje korzenie...” – śpiewała Maryla Rodowicz w przeboju z lat 80.
I choć dziś brzmi to jak czarny humor, dla wielu to nie był żart, tylko wspomnienie z dzieciństwa.