Acha i z takich niesfornych zabaw, karanych przez moich rodziców pamietam grę w kaste. Do dołka rzucało sie monetami 10,20 złotowymi, czasem o mniejszym nominale. Nie pamietam tylko kto zgarniał kasę??
Oczywiście był też karbid i strzelające butelki, korkowce, tzn właściwie korki rozdeptywane butami lub rozwalane przed drzwi do klatki schodowej. Kapiszony
Były też skobelki i proce, ale po skobelku który wbił mi sie w udo i rana sie długo babrała przestałam korzystać z procy.
U nas jeszcze rzucało się owocami z krzaka pigwowca (takie małe o kształcie orzecha włoskiego), potem żółte. Nabijało się to coś na kij i przerzucało przez blok. Nabite na kija miały lepszy ciąg. Oczywiście wtedy zawsze były wrzaski sąsiadek, bo pigwy wpadały na balkony i stukały w okna.
A w porze jesiennej wrzucało sie za koszule nasionka z owocu dzikiej róży, to były takie mini "pomidorki", tak je nazywaliśmy, bo miały kolor pomidorów. Przy kontakcie ze skóra nasionka wywoływały okropniaste swędzenie.