A ja kutię .Przed wigilią zaś każdy robił jakieś świąteczne potrawy - nawet ciasta. Ja robiłem pierniczki.
Ja miałem niestety i małe i duże, ale za to udało mię trafić do liceum bez techniki . Oprócz pisma nie cierpiałem jeszcze rysunków technicznych z rzutami z przodu, z góry i z boku. Wykonywało się je na papierze milimetrowym.W 4 klasie ( a może nawet i wcześniej) uczyliśmy się pisma technicznego - ale tylko dużych liter. Małe dopiero w liceum miałem.
Zajęcia z ruchu drogowego też pamiętam, choć do egzaminu nie przystępowałem, to wkuwać musieli wszyscy , rozwiązywało się albo układało np. testy kto ma pierwszeństwo przejazdu. Było jeszcze coś o układaniu jadłospisu, czy projektowaniu domu, kuchni, pokojów itp. W siódmej klasie gościu od techniki prowadził również i fizykę więc czasem łączył jedno z drugim. Nauczyciele zmieniali nam się często. W ostatniej klasie podstawówki zmarła nasz pani od biologii, kobieta o fenomenalnej wiedzy i co ważniejsze umiejętności jej przekazania. Na zastępstwo dali nam jakąś gościówę od... plastyki czy muzyki (już nie pamiętam), ku postrachu tych, którzy wybierali się na bio-chem. Ta pani z kolei też starała się ''błyszczeć'' wiedzą, ale trochę inaczej np. twierdząc, że kwas RNA nazywa się rybonukleinowy, bo życie powstało z morza .
A pamiętacie gazetki szkolne? Właściwie gazetki oznaczać mogły różne rzeczy.
Pierwsze to gazetki ścienne klasowe, przypinane szpilkami do takiej włochatej tablicy, dotyczące rocznic historycznych (odzyskanie niepodległości), świąt, wydarzeń z życia szkoły (np. ferie, dzień chłopca) i innych tematów (prawa dziecka, zdrowy tryb życia, ekologia itd.). Po numerach z dziennika wybierało się po dwie najczęściej osoby, które musiały przygotować gazetkę na dany temat.
Drugie to to samo, tyle, że na korytarzu, dla całej szkoły, każda klasa miała swój dyżur samorządowy.
Czasami robiło się psikusy i jak nikt nie wiedział zamieniało litery, żeby wychodziły inne słowa .
Ale żeby drzeć i niszczyć to rzadko przychodziło komuś do głowy, a jak już to tylko największym kretynom.
I wreszcie gazetka w prawdziwym znaczeniu tego słowa, papierowa, wydawana, z numerami, stopką, redakcją i stałymi rubrykami. Tę redagowały w liceum obligatoryjnie klasy humanistyczno-dziennikarskie (a do takiej właśnie miałem zaszczyt uczęszczać), choć naturalnie pisać artykuły mogli wszyscy uczniowie.
Hm, ciekawe czy powiedzmy za 5-10 lat gazetki szkolne będą wydawane na e-czytniki i tablety .